WPROWADZENIE FABULARNE LIMES MUNDI IX OWOCE WOJNY
Karzeł jest martwy! Kunigas Jaksa - władca północno-zachodniej Żmudzi zamordowany. Wieść ta niczym gorejąca strzała, pomknęła przez Żmudź od chaty do chaty, od wsi do wsi, od grodu do grodu, a potem jeszcze dalej ku Inflantom, Litwie, ziemiom zakonnym, a nawet odległej Rusi i Królestwu Polskiemu. Ślad jej przelotu znaczyły ogniska niepokojów, które wkrótce przerodziły się w pożogę wojny domowej. W gąszczu gorączkowo powtarzanych plotek i domysłów przewijały się zawsze dwie informacje: za morderstwem Kunigasa stała grupa telszańskich możnych, a zamachowcom patronował konkurent Jaksy - Książę Tvirbutas. Nim jeszcze krew potężnego karła wsiąknęła w podłogę pod jego tronem, spiskowcy już składali przysięgi swojemu nowemu Panu. Ten zaś plując na prawa boskie i ludzkie, przyjął z ich rąk skrwawioną koronę, jednocząc w swym ręku większość ziem żmudzkich, a następnie depcząc wiarę przodków, przyjął chrzest z rąk biskupa Sylwana von der Ropp.
Na efekt tak przeniewierczych decyzji nie trzeba było długo czekać. Żmudź stanęła w ogniu, a korytami rzek zaczęła płynąć braterska krew. Już w kilka tygodni po śmierci karła przeciw Tvirbutasowi zbuntowała się większość podległych wcześniej Jaksie grodów, a Ci z bojarów, którzy nie zdecydowali się na wystąpienie przeciw uzurpatorowi otwarcie, zaczęli ściągać do domeny Kunigasa Budginasa - Pana na północno-wschodnich rubieżach Żmudzi.
Za rozgrywki możnych najwyższą cenę jak zwykle przyszło płacić maluczkim. Gdzie okiem sięgnąć w niebo wzbijały się dymy ze spalonych grodów i pomordowanych wsi, a drzewa uginały się pod ciężarem wisielców. Tygodnie zmieniały się w miesiące, a pośród nieustających rzezi już tylko niewielu pamiętało, że w tej całej wojnie chodziło kiedyś o coś więcej niż prywatne porachunki i wzajemną nienawiść.
Napierający od północy i wschodu Krzyżacy, dobrze wykorzystali daną im przez spiskowców szansę. Wojska zakonne nie napotykając niemal na żaden opór, poczęły wdzierać się coraz głębiej na ziemie, których nie miał już kto bronić, bowiem ich mieszkańców albo wymordowano, albo pognano w kolumnach niewolników ku jeszcze gorszemu losowi.
Trwożne spojrzenie kierowano także na południe, gdzie wieść o śmierci Jaksy wywołała wrzenie na dworze wielkoksiążęcym. Było jasnym, że śmierć brata Wielkiej Księżnej Litewskiej - Vikinty - najpotężniejszej kobiety w tej części Europy - nie przejdzie bez echa...
Po wielu miesiącach bratobójczych walk oczywistym stało się, że Tvirbutas nie jest w stanie utrzymać zagarniętych przez siebie ziem. Pomimo olbrzymich wysiłków militarnych i wielkich nakładów finansowych było jasnym, że wiele grodów z dawnego władztwa Jasky, zostało bezpowrotnie utraconych. Ziemię telszańską od której zaczęła się pożoga, udało mu się zachować, co jednak kosztowało wiele zabiegów dyplomatycznych, a uzyskany spokój może okazać się kruchy i niepewny. Po niemal rocznej nieobecności Kunigas wraca do Telsz, gdzie podczas uczty przyjaźni odnowiona ma zostać, złożona mu rok wcześniej przez telszeńskich możnych, przysięga wierności. Wydarzenie to zapewne ściągnie do wsi nie tylko wysoko urodzonych, ale i chłopów, czy nawet przebywających w okolicy zagranicznych gości.
Wprowadzenie fabularne Limes Mundi IX "Owoce wojny"
Re: Wprowadzenie fabularne Limes Mundi IX "Owoce wojny"
ZAJAWKA FABULARNA I
Z płonącej stajni wybiegł koń a płomienie na jego grzywie nieubłaganie pełzły już w stronę pyska. Oszalałe z bólu zwierze, kwicząc przeraźliwe, pognało przed siebie na oślep i nawet nie zwolniło gdy pod jego kopyta dostało się bosonogie, zapłakane dziecko. Matka stratowanej dziewczynki nie uczyniła nic. Nie mogła. Nie żyła. Długa włócznia przebiła jej ciało na wylot, zagłębiając się na ponad metr w grząskim gruncie. Wieś płonęła. Wszędzie, jak okiem sięgnąć trwała rzeź. Wrzaski mordowanych mieszały się ze szczękiem broni, krzykami rannych, płaczem kobiet i dzieci, błaganiami dobijanych, śmiechem oprawców i rżeniem koni. Nie było litości.
Rozdzierający płacz oderwanego od piersi noworodka umilkł jak ucięty nożem gdy okuty w stal but uciszył go na zawsze. Jego matkę, pomimo jej szaleńczych krzyków i szamotaniny, powleczono bez najmniejszego trudu w stronę pobliskiego drzewa. Tam, skrępowane sznurem, stały już inne kobiety, mające wkrótce zaznać losu branek i niewolnic. Wokół ich kolumny biegały wściekle ujadając psy a pijani okrucieństwem i miodem żołdacy wymierzali im ciosy tępymi końcami włóczni.
Całym tym morderczym obłędem dowodził dosiadający konia potężny wojownik w płaszczu obszytym owczym runem. Ponad jego głową wznosiła się długa lanca zwieńczona proporcem przedstawiającym baranie rogi na zielonym tle, i drugim, większym, czerwonym, na którym groźnie szczerzył zęby czarny niedźwiedź w zerwanych łańcuchach. Bojar niczym waląca się na głowy nieszczęśników góra, raz za razem zawracał swego rumaka w pełnym galopie i z gardłowym rykiem wznosił swój buzdygan, by roztrzaskać nim kolejną czaszkę. „Świnie, bydlęta, zdrajcy!” wrzeszczał ogarnięty szałem zabijania i wymierzał kolejne ciosy a w tym samym czasie jego ludzi ciskali pochodnie na słomiane dachy, strzelali z łuków do uciekających i zabawiali się zabijaniem synów na oczach matek. „Spalić wszystko! Nikogo nie oszczędzać!”. Nie było litości.
Nim zaszło słońce na miejscu masakry pozostały tylko wypalone skorupy chat, stosy trupów i wygłodniałe, gotujące się do uczty psy. Wojownicy spod znaku barana ruszyli dalej, by szukać kolejnych zdrajców, pozostawiając za sobą jedynie śmierć i pożogę. Pomordowani wieśniacy zawinili jedynie tym, że tydzień wcześniej jeszcze liczniejsza grupa zbrojnych, mająca na sztandarach dzika, odebrała im wszystkie przechowywane we wiosce zapasy żywności i srebra oraz pognała ze sobą co piękniejsze dziewczęta. Kiedy tydzień później nadeszły „baranie rogi”, ich dowódca orzekł, że kto wspiera zdrajców, sam też jest zdrajcą. Dla zdrajców zaś nie może być litości. I nie było.
Nikt już nie wie ile takich band przemierza każdego dnia Żmudź wzdłuż i wszerz, ani ile wsi i grodów podzieliło ten sam los. Bez znaczenia też stało się, czy cierpiały one za decyzje tego czy innego bojara za to, że ich Pan ziemski wzniósł niewłaściwy sztandar, czy zupełnie za nic. Nie będzie litości i nie będzie przebaczenia.
Ilustracja: Maciek Janik
Z płonącej stajni wybiegł koń a płomienie na jego grzywie nieubłaganie pełzły już w stronę pyska. Oszalałe z bólu zwierze, kwicząc przeraźliwe, pognało przed siebie na oślep i nawet nie zwolniło gdy pod jego kopyta dostało się bosonogie, zapłakane dziecko. Matka stratowanej dziewczynki nie uczyniła nic. Nie mogła. Nie żyła. Długa włócznia przebiła jej ciało na wylot, zagłębiając się na ponad metr w grząskim gruncie. Wieś płonęła. Wszędzie, jak okiem sięgnąć trwała rzeź. Wrzaski mordowanych mieszały się ze szczękiem broni, krzykami rannych, płaczem kobiet i dzieci, błaganiami dobijanych, śmiechem oprawców i rżeniem koni. Nie było litości.
Rozdzierający płacz oderwanego od piersi noworodka umilkł jak ucięty nożem gdy okuty w stal but uciszył go na zawsze. Jego matkę, pomimo jej szaleńczych krzyków i szamotaniny, powleczono bez najmniejszego trudu w stronę pobliskiego drzewa. Tam, skrępowane sznurem, stały już inne kobiety, mające wkrótce zaznać losu branek i niewolnic. Wokół ich kolumny biegały wściekle ujadając psy a pijani okrucieństwem i miodem żołdacy wymierzali im ciosy tępymi końcami włóczni.
Całym tym morderczym obłędem dowodził dosiadający konia potężny wojownik w płaszczu obszytym owczym runem. Ponad jego głową wznosiła się długa lanca zwieńczona proporcem przedstawiającym baranie rogi na zielonym tle, i drugim, większym, czerwonym, na którym groźnie szczerzył zęby czarny niedźwiedź w zerwanych łańcuchach. Bojar niczym waląca się na głowy nieszczęśników góra, raz za razem zawracał swego rumaka w pełnym galopie i z gardłowym rykiem wznosił swój buzdygan, by roztrzaskać nim kolejną czaszkę. „Świnie, bydlęta, zdrajcy!” wrzeszczał ogarnięty szałem zabijania i wymierzał kolejne ciosy a w tym samym czasie jego ludzi ciskali pochodnie na słomiane dachy, strzelali z łuków do uciekających i zabawiali się zabijaniem synów na oczach matek. „Spalić wszystko! Nikogo nie oszczędzać!”. Nie było litości.
Nim zaszło słońce na miejscu masakry pozostały tylko wypalone skorupy chat, stosy trupów i wygłodniałe, gotujące się do uczty psy. Wojownicy spod znaku barana ruszyli dalej, by szukać kolejnych zdrajców, pozostawiając za sobą jedynie śmierć i pożogę. Pomordowani wieśniacy zawinili jedynie tym, że tydzień wcześniej jeszcze liczniejsza grupa zbrojnych, mająca na sztandarach dzika, odebrała im wszystkie przechowywane we wiosce zapasy żywności i srebra oraz pognała ze sobą co piękniejsze dziewczęta. Kiedy tydzień później nadeszły „baranie rogi”, ich dowódca orzekł, że kto wspiera zdrajców, sam też jest zdrajcą. Dla zdrajców zaś nie może być litości. I nie było.
Nikt już nie wie ile takich band przemierza każdego dnia Żmudź wzdłuż i wszerz, ani ile wsi i grodów podzieliło ten sam los. Bez znaczenia też stało się, czy cierpiały one za decyzje tego czy innego bojara za to, że ich Pan ziemski wzniósł niewłaściwy sztandar, czy zupełnie za nic. Nie będzie litości i nie będzie przebaczenia.
Ilustracja: Maciek Janik
- Załączniki
-
- wojna domowa.jpg (18.39 MiB) Przejrzano 3955 razy
Re: Wprowadzenie fabularne Limes Mundi IX "Owoce wojny"
ZAJAWKA FABULARNA II
Na placu wrzało, jednak nie był to zwykły rozgardiasz kojarzony z dniem targowym, czy publiczną egzekucją. Od strony Dworu Bractwa Czarnogłowych stały kramy i kantory popleczników Hanzy, otoczone zbrojnymi najemnikami i płatnymi zakapiorami. Naprzeciw nich, tam gdzie plac opadał w stronę rzecznego portu, zajęli swe miejsce zakonnicy. Z trzeciej strony gromadził się motłoch zza którego dumnie sterczała w niebo iglica kościoła świętego Piotra. Chamstwo lgnęło do gęstniejącej atmosfery ciekawe wyniku tego niepisanego starcia, a jakby tego było mało, nad kipiącym tłumem dało się słyszeć zawodzenia wędrownych kaznodziejów zwiastujących nadejście Antychrysta i rychły koniec świata. Dotąd Krzyżacy utrzymywali bezpieczną odległość, trzymając się swych statków zakotwiczonych na rzece, albo obozujac w fortach rozbitych pod miastem. Teraz jednak zdecydowali się na pokaz siły co nie spotkało się z ciepłym przyjęciem miejscowej ludności. Być może na południu trwała wojna, jednak Ryga pozostawała samotną wyspą nie zaangażowaną w konflikt i życzyła sobie taką pozostać. Wszyscy dobrze pamiętali jak skończyła się ostatnia próba zbrojnego przejmowania kontroli nad miastem. Ruiny spalonej komturii rozbrzmiewające echem krzyków mordowanej załogi do blisko dziesięciu lat straszyły przechodniów.
W ratuszu, od dobrych kilku godzin toczyły się zażarte rozmowy między radą miejską, a wysłannikami krzyżackimi. Nie było pewności jakie warunki stawiał Zakon, jednak rozmiary zbrojnej eskorty, jaką ku oburzeniu patrycjuszy rozlokowano u podnóża Pałacu dawały pewne pojęcie o wadze podejmowanych decyzji. Widocznie za mało było zakonnikom otrzymanych swobód. W tłumie już głośno szeptało się o zdradzie rady i przystąpieniu do wojny, oraz cichym porozumieniu między kupcami, a arcybiskupstwem, którym nie w smak był nowy partner do rozmów. Pod nieobecność arcybiskupa Fryderyka Pernsteina pozycja kościoła była niewielka, kusząco łatwa do zastąpienia nowym, silnym ośrodkiem wiary z własną armią, czemu zdecydowanie sprzeciwiał się miejscowy kler, dobrze wrośnięty w miejskie struktury.
Wojna to z jednej strony łupy, a z drugiej niebezpieczne bandy grasujące po szlakach handlowych z których utrzymywało się miasto. Wsparcie Zakonu gwarantowało pewną stabilizację na miejscu, ale i zamykało wiele dróg do południowych sąsiadów, skąd płynęły szerokim strumieniem kosztowne surowce. Rachunek zysków i strat wydawał się niemożliwy do przewidzenia. Jakakolwiek decyzja miała zapaść obie grupy gotowe były do stawienia zbrojnego sprzeciwu wobec niepomyślnego dla siebie rozwiązania. Nie było miejsca na neutralność.
Ilustracja: Maciek Janik
Na placu wrzało, jednak nie był to zwykły rozgardiasz kojarzony z dniem targowym, czy publiczną egzekucją. Od strony Dworu Bractwa Czarnogłowych stały kramy i kantory popleczników Hanzy, otoczone zbrojnymi najemnikami i płatnymi zakapiorami. Naprzeciw nich, tam gdzie plac opadał w stronę rzecznego portu, zajęli swe miejsce zakonnicy. Z trzeciej strony gromadził się motłoch zza którego dumnie sterczała w niebo iglica kościoła świętego Piotra. Chamstwo lgnęło do gęstniejącej atmosfery ciekawe wyniku tego niepisanego starcia, a jakby tego było mało, nad kipiącym tłumem dało się słyszeć zawodzenia wędrownych kaznodziejów zwiastujących nadejście Antychrysta i rychły koniec świata. Dotąd Krzyżacy utrzymywali bezpieczną odległość, trzymając się swych statków zakotwiczonych na rzece, albo obozujac w fortach rozbitych pod miastem. Teraz jednak zdecydowali się na pokaz siły co nie spotkało się z ciepłym przyjęciem miejscowej ludności. Być może na południu trwała wojna, jednak Ryga pozostawała samotną wyspą nie zaangażowaną w konflikt i życzyła sobie taką pozostać. Wszyscy dobrze pamiętali jak skończyła się ostatnia próba zbrojnego przejmowania kontroli nad miastem. Ruiny spalonej komturii rozbrzmiewające echem krzyków mordowanej załogi do blisko dziesięciu lat straszyły przechodniów.
W ratuszu, od dobrych kilku godzin toczyły się zażarte rozmowy między radą miejską, a wysłannikami krzyżackimi. Nie było pewności jakie warunki stawiał Zakon, jednak rozmiary zbrojnej eskorty, jaką ku oburzeniu patrycjuszy rozlokowano u podnóża Pałacu dawały pewne pojęcie o wadze podejmowanych decyzji. Widocznie za mało było zakonnikom otrzymanych swobód. W tłumie już głośno szeptało się o zdradzie rady i przystąpieniu do wojny, oraz cichym porozumieniu między kupcami, a arcybiskupstwem, którym nie w smak był nowy partner do rozmów. Pod nieobecność arcybiskupa Fryderyka Pernsteina pozycja kościoła była niewielka, kusząco łatwa do zastąpienia nowym, silnym ośrodkiem wiary z własną armią, czemu zdecydowanie sprzeciwiał się miejscowy kler, dobrze wrośnięty w miejskie struktury.
Wojna to z jednej strony łupy, a z drugiej niebezpieczne bandy grasujące po szlakach handlowych z których utrzymywało się miasto. Wsparcie Zakonu gwarantowało pewną stabilizację na miejscu, ale i zamykało wiele dróg do południowych sąsiadów, skąd płynęły szerokim strumieniem kosztowne surowce. Rachunek zysków i strat wydawał się niemożliwy do przewidzenia. Jakakolwiek decyzja miała zapaść obie grupy gotowe były do stawienia zbrojnego sprzeciwu wobec niepomyślnego dla siebie rozwiązania. Nie było miejsca na neutralność.
Ilustracja: Maciek Janik
- Załączniki
-
- Ryga właściwa.jpg (6.27 MiB) Przejrzano 3955 razy